Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

zawadzającym, rozwiązały się wreszcie gwałtownem przedsięwzięciem. Postanowił wyjechać do Warszawy, skryć się i zniknąć. Kto wie? może nadzieja pozyskania sławy, wzniesienia się kiedyś — pędziła go także, choć się do tego nie przyznawał.
Alfred, którego baczne oko dostrzegło zbytecznego zajęcia Michaliny przybyszem, nie sprzeciwiał się temu, owszem pochwalał myśl wyjazdu.
Misia nie wiedziała o postanowieniu. O ile Eustachy z uszanowaniem i czcią, unikał jej przecie, o tyle ona go szukała.
Zmusić go prawie trzeba było, aby się pokazał w Surowie; a podwieczorek w Skale doradziła Michalina.
Pani Krystyna poczynała się zamyślać, widząc to nie tajone, dziwnie popędliwe, namiętne prawie zbliżenie się krewnej tak blizkiej do człowieka, który na szczeblu klasyfikacji towarzyskiej stał tak od niej daleko. I ona mówiła Alfredowi na ucho — niechaj jedzie. Wieczorem był ów podwieczorek w Skale nad brzegiem rzeki, w cieniu starych dębów zastawiony. Ostap musiał się tam znajdować. Michalina wyciągnęła go na rozmowę i nie zważając na przytomność kilku obcych osób, pozostała z nim na ławce nie puszczając od siebie, ile razy chciał odejść.
Położenie Eustachego było dręczące.
Młody, z całą żywością niespotrzebowanych i nierozwinionych uczuć, wystawiony na blask oczu, na urocze uśmiechy i tęskne słowa kobiety, która widocznie mu okazywała, że jej nie był obojętnym; w uczuciu obowiązku, w pojęciu swego położenia, szukać musiał broni przeciw rodzącej się namiętności. Gdy się mieli rozjeżdżać, pożegnał Michalinę, która nic o zamiarze wyjazdu nie wiedziała jeszcze.
— Pozwól pani — rzekł — pożegnać się na długo, może na zawsze.
— Jakto, pan odjeżdżasz? dokąd?
— Muszę, jadę.
— Ale dokądże, bez naszej wiedzy.