Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
I.

Było to świeżo po owym roku klęsk, roku pamiętnym w dziejach świata — 1812 — w naszym kraju także na długo zostawiał on ślady po sobie; na ziemi gruzem, popiołem i mogiłami, na duszach nie jednym zawodem, nie jedną stratą bolesną. Po wielkiem przesileniu była chwilka ciszy, odrętwienia, spoczynku przed nowemi burzami.
Wojska nowego Aleksandra, nowego Cezara przelały się w serce północy, i odpłynęły nazad w pół zmarzłe, w pół na duszy zrozpaczone; a kędy przesunęła się wojna, gdzie przeszli z orężem w ręku ludzie gnani wolą zdobywcy, pozostały po nich drogi, jak po burzy lub szarańczy. Drogi zgliszcz, skieletów, mogił i ruin.
Pustkami smutnemi stały wielkie części kraju. Wieśniacy odbiegli swoich sadyb, panowie swych pałaców, każdy się tulił pod mury miejskie lub w głąb lasów szukając bezpieczeństwa. Nie jedna wieś stała pustką lub zgliszczem, nie jeden dom szlachecki świecił wybitemi okny, nie jedno pole stratowane obozowiskiem, odłogowało nie zasiane.
Straszna to klęska wojna! W lat tysiąc, gdy porozumnieją ludzie i godność swą ocenić potrafią, gdy pojmą nareszcie, jak dziwnie zwierzęcem rozwiązaniem wszelkiego sporu, jest uciekanie się do siły pięści, do walki ciał, boje naszych czasów służyć tylko będą poetom za temata do strasznych, a niepojętych już wnukom i prawnukom obrazów. Nie jeden czytając opisy krwawych bojów całych narodów, przeciw całym narodom, zawoła w duchu: o, cóż to za dzikie, barbarzyńskie były czasy!
I przez Wołyń nasz, ciągnęły części potężnej Napoleona armii, i tu ślady przechodu pozostały po nich.