Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

Bracia stanęli i popatrzali na nią płacząc.
— Gdyby jej co ciepłego! — rzekł Janko — mówią ludzie, że to pomaga.
— A zkąd ognia?
— Będę miał siłę rozkrzesać i rozpalić!
— Ale z czego? drew nie ma!
— Prawda, ale płoty są.
I wyszedł, a wkrótce zatrzeszczał częstokół przed chatą i Janko powrócił z oberemkiem na ramionach. Wniosłszy je jednak, usiadł, zrobiło mu się słabo, oczy zaszły mgłą, zatrząsł się.
— Wiesz Fedko — rzekł — mnie coś źle.
— I tobie?
— O! zimno! — odparł Iwan — we środku zimno. — Jakby wiatr chodził po mnie — i palce pokostniały. Ale taki ognia rozpalę, bo Zoi trzeba czegoś ciepłego. Ona dawno słaba, może pozdrowieje. Zwlókł się więc i na siłę dobył ognia, począł go rozdmuchiwać, ale przemokły od deszczu kawał płota, nie zapalał się. Trzeba było porąbać ławę suchą, aż od niej dopiero ogień się zajął i buchnął żółtym płomieniem. — Chora zwróciła oczy na ognisko i nie spuściła ich z niego. Janko nastawił garnek wody, a Fedko usiadł przeciw siostry sparłszy się na ręku i płakał.
Kilka głosów dały się słyszeć w ulicy — spojrzeli wązkiem okienkiem. Para wołów ciągnęła wóz — na nim kołysały się trzy razem postawione z lichych desek zbite trumny; stary dziad poganiał, dziecię nagie do połowy, bose, płaczące, czepiało się kół i boleśnie łkało.
— To już reszta z tamtej chaty! — zawołał Fedko.
— Troje!
— Troje! tylko Roman jeszcze żyw i woły pogania, a wnuczę bieży za nim.
Gdy to mówi Fedko, zastanowił się wóz nagle i krzyk dał się słyszeć przerażający. Zaraz po nim płacz boleśny dziecka.
— A to co? — spytał Janko — który od ognia nie odstępował.