Kornikowski znów się zachwiał w swojem przekonaniu. — Co u licha? miałżebym się omylić? to być nie może!
— Przyznaj się! — rzekł ciszej — przyznaj, do czego ta komedja?
— To nie jest żadna komedja, ja nie wiem, co pan mówisz, o co mnie posądzasz? com zrobił? kto mnie poznał? gdzie? Ja się muszę dowiedzieć, muszę oczyścić!
— Ale cóż, u kaduka! wszakżem cię widział i co gorzej słyszał sprzedającego korzenię w sklepie Falkowicza pod ratuszem; wszakżeś mi dał swoją ręką funt rożków!
— Ja? co to jest? w jakim sklepie? panu się śni! ja? w sklepie? ja! kupcem, Siekierzyński! pan się zapominasz, pan rzucasz potwarz na syna przyjaciela!
I znowu tak silnie, z takiem uczuciem wymówił te słowa, że stolnik osłupiał, odurzał, ruszył ramionami, podniósł wargi z wąsem, jak zwykł był, gdy mu się co przykrego trafiło i rzekł:
— Miałżebym się omylić? cóż u licha! Ale głos ten nie był decepcją!
— Ja tego nie rozumiem! proszę mnie to wytłumaczyć! — dodał żywo Tadeusz.
— Co tu tłumaczyć! — odparł stolnik — tu niema nic do tłumaczenia! przepraszam pana Tadeusza, jeślim się omylił, i po wszystkiem, boć i mnie się to bardzo dziwnem zdawało, żeby miał Siekierzyński mydło i świece sprzedawać!
Tadeusz rozśmiał się, ale dziko i dziwacznie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.