Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochany stołniku! — rzekł, siadając — znasz mnie od dzieciństwa, skąd-że ci taka dzika myśl przyjść mogła? Byłem nieraz w tym sklepie, o którym mówisz, niedawno założony. Tego Falkowicza znają tu od lat kilkunastu, jest to starzec chory, siwy, cóż za stosunek? jakie podobieństwo ma ze mną?
— Ale ba! — wpatrując się uważnie w oczy Tadeuszowi, mówił pan Kornikowski, — vox similissima!
— On rzadko się kiedy odzywa i to z pod chustki.
— Ba! ale jak się odezwie!
— Dzieciństwo! przywidzenie! imaginacja! — żywo zagadał Tadeusz, — kto myśl taką mógł podrzucić? Ja! Siekierzyński! syn takiego ojca kupcem! Pan mnie znasz i mogłeś mnie tak lekko i płocho posądzić.
— Jeśli płocho, to daruj, — przerwał stolnik, ciągle usiłując w oczy patrzeć Tadeuszowi, jakby przez nie do głębi duszy chciał się dostać — ale jeśliby to przypadkiem miała być prawda! czy rozważyłeś konsekwencje? Infamja! postradanie szlachectwa! tego żadne pieniądze w świecie nie opłacą! A dubitandum, czy i pieniądze z tego frymarku być mogą.
Tadeusz się roześmiał, zdawało się że szczerze! Panie stolniku — rzekł uprzejmie, — skądże myśl podobna? pan tak rozważny, mogę powiedzieć, tak subtelnie przebiegły (wyraźnie ujmował go pochlebstwem), mógłżeś wpaść na przypuszczenie takie, pozwól powiedzeć, dziecinne. Wszakże znasz pan mnie od dzieciństwa, mnie, rodziców, pochodzenie i wiesz jak cenię mój klejnot szlachecki.