łe, tak że do sieni wchodziło się po dwóch czy trzech stopniach jak do piwnicy; okna jego ledwie na piędź nad ziemię się wznosiły, a ogromny, śpiczasty, czarny dach widoczniejszy był zdaleka od ścian samych; przybudówki, podpory, dyle, w różnych kierunkach opasujące je, dziwnie się bardzo wydawały, ale zato miał dwór ów jakąś minę poważną, niby zgrzybiałego starca w staroświeckiem rozpartego krześle i otoczonego wnuczęty. Wnuczęta przedstawiały wspomniane podpory, dyle i belki, popodstawiane ze wszystkich stron pod chylące się i wypaczone ściany. Dach, niegdyś na dwie kondygnacje, tak osobliwszym sposobem pogarbił się, powychylał, połamał, a z gontów w skromniejszą i to już porosłą mchem przeszedł słomę, że cudem zdaje się trzymał się jeszcze na tej budowie. Okna poddasza, oprawne w drewniane wyrabiane wystawki, schylały się: jedno, jakby przychodzącym pokornie się kłaniało, drugie nawznak padając. Żadne drzwi wewnątrz nie zamykały się szczelnie i łatwo; jedne podpiłowywać musiano co lato, drugie sztukować co zima. Podłogi uchylały się pod nogami tak dziwnie, jakby je sztukmistrz na postrach gościom na sprężynach poukładał. Stare, ogromne piece kaflowe, niebieskie i zielone, reperowane cegłą i gliną, straciły także kształty pierwotne i podostawały niepotrzebnych brzuchów i garbów. Ale zato jak ślicznie rosły dokoła zamaszysto i bujno podnoszące się stare lipy, świerki, jabłonie i grusze!... ile cieniu było w ogrodzie!
Wewnątrz domostwa ciemnego od otaczających
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.