Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

mieniach, krasna jak jabłuszko, Ludwisia porzuciła robotę i w chwilkę wróciła z talerzem jabłek, butelką wina i dwoma kieliszkami w ręku na ślicznym srebrnym półmisku.
Tymczasem stary kupiec rozmawiał z Tadeuszem, zowiąc go ciągle Marcinem i przekonany będąc, że na Ruś wyjeżdża. Mieszały się do rozmowy pani Michałowa i Joachimowa, a Ludwisia tylko spojrzeniem i rumieńcem dawała poznać po sobie, że w niej także uczestniczyła. Wzrok jej od roboty często się podnosił na Tadeusza i wracał na materję, którą miała w rękach, nie bez wzruszenia. Siekierzyński także parę razy jakby z żalem i litością spojrzał na nią, ale słowa nie rzekłszy, wkrótce wziął za czapkę i zabierał się do wyjścia. W tej chwili Ludwisia znikła z pokoju tak cicho, tak szybko przesuwając się mimo bratowej i matki, że jej nie dostrzegły. Gdy Tadeusz chciał ją zkolei pożegnać, znalazł tylko miejsce próżne i zmiętą suknię, którą szyła, rzuconą na siedzeniu, szukał jej oczyma we drzwiach, nie znalazł. Stary pan Michał przeprowadził gościa do pierwszej izby, zdawał się nad czemś myśleć głęboko, wahać się, chcieć czegoś i nie śmieć. Byli u drzwi; Tadeusz wzruszonym ale cichym głosem rzekł kupcowi:
— Pozwól pan, bym mu jeszcze raz podziękował za dobrą radę.
— O! a za cóż? — spytał Michał, śmiejąc się, ale tylko ustami, bo widocznie był smutny.
— Często jedno w porę wyrzeczone słowo zmienia los człowieka... pamiętasz pan lat temu dziesięć