Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

od zatrudnień chwilach. Nie była to wszakże owa sławna, systematycznie i pedancko robiona maciejówka, po której nosy kilku mieszczan długą nosiły żałobę.
Pan stolnik nurski kazał się był wynieść w ganek i odmawiał pocichu różaniec, spoglądając przez sad na płynącą w oddaleniu Wisłę; gdy zaturkotało na drodze, otworzyły się szerokie wrota i wielka żydowska bryka wtoczyła się z wielkiem wywijaniem batoga przed ganek. Stolnik nie mógł pojąć, kto taki przyjechał i widząc wysiadającego, jeszcze poznać nie potrafił — a już pan Tadeusz stał przed nim z nieśmiałą i pokorną miną i czekał powitania. Stary, próżno łapiąc się za poręcz ławki, chciał powstać do swojego gościa, sił mu brakło, wołał więc ludzi:
— Kasprze! Jędruś! a chodźcież! — I to mówiąc, wpatrywał się uważnie w twarz przybyłego, coś mu się przypominało, chciał witać, wahał się.
— Jakto, kochany stolnik mnie nie poznaje?
— Darujesz waćpan dobrodziej starym oczom, ale...
— Ani po głosie?
— Owszem, certa similitudo, przypomina mi.
— Panie stolniku, pupila swego.
Jakby go gorącą wodą oparzył, pan Kornikowski, pamiętny kupiectwa, trochę się cofnął, skrzywił i bąknął:
— A pana Siekierzyńskiego.
— Stolniku dobrodzieju, tak-że to się wita wychowańca?