je drzew i krzewów, od zniżenia ścian, wilgotnego i smutnego, czułeś, wszedłszy, ów zapach ruiny, ową woń ubóstwa zbutwiałą i przegniłą, która w starych budynkach jest zwiastunem upadku — swędem trupa. Ponuro wyglądały izby puste, zimne, milczące i po większej części nagie; budowała je zamożność, zamieszkał niedostatek.
Za każdym przechodzącym wlokło się podrzeźniające kroki jego echo, z szatańskiem naigrawaniem powtarzając długo i przeciągle jego stąpanie. Wiatr świszczał nieustannie po kominach i jęczał w piecach, dzwoniły szyby okienek za najmniejszym wiatru powiewem, a w czasie burzy trząsł się dom cały, jakby się lękał zawalić. W ogromnej sieni z tych jeszcze czasów pozostałej, kiedy panowie szlachta przyjeżdżali z licznym orszakiem pachołków co ją napełniał, stały jakieś próżne i porozbijane skrzynie, połamane sprzęty, wisiały łachmany malowanego płótna, a parawan szary, kulawy, szeroko rozpościerał napróżno ramiona, by je ukryć przed wchodzącym. W pierwszej izbie na lewo, niegdyś najporządniejszej, sufit płótnem podbity, szczury i myszy, ścieląc gniazda, pociągały jak worki; w dwóch czy trzech miejscach rozdarły płótno, i czarna dziura zdawała się okiem ciekawem zaglądać na pustą komnatę. Jedno okno, nadbite, wieczne zasłonione było okiennicą, przez której serduszko tylko wciskał się chorowity światła promień przez misterną siatkę pajęczyny; drugie, calsze ale skrzywione w spróchniałych ramach, miało szybki drobne bez poloru, zbielałe i jakby mgłą zaszłe.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.