wierzysz — rzekł stolnik żywo, stukając okularami po stole.
— Przypuszczając, żeby i tak było, jak sobie uprzędliście, panie stolniku, kto mi tego dowiedzie? — pytał uparcie zaczerwieniony pan Tadeusz.
— Kto? gotowe o tem całe miasto wiedzieć!
— Ale wież o tem kto? mówił? wspominał?
— Wielkie rzeczy! ja tam nie bywałem od dawna.
— Pojedźcież, poślijcie, przekonajcie się i spytajcie!
— Ale czegożeś waść tu przybył? — rzekł stolnik — poco? między nieprzyjaciół rodziców twoich, którzy na ciebie odgrzebaliby z ziemi kalumnję gdyby mogli! Było przynajmniej jechać w świat...
— Niech sobie nieprzyjaciele szukają czego chcą — rzekł Tadeusz, — spokojny jestem, że nie znajdą nic; a ja tu musiałem przyjechać, bom wygrał jako tako proces z Lędzkimi.
— Co! renovatum? a toż to było skończono!
— Niezupełnie.
— Lędzcy zapłacili 3,000 złotych, a myśmy ich pokwitowali.
— Nie mając do tego prawa.
— Co asińdziej pleciesz?
— Byłem małoletnim.
— Nieprawda.
— W istocie, brakło miesiąc do pełnoletności.
— Stupendum, i cóż tedy więcej mi myślisz nakłamać?
— Panie stolniku, tak mnie traktować się nie godzi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.