się na widok jego, a sam proboszcz, następca znajomego nam księdza, pokornie czapkę przed tym kolatorem straszliwym zdejmował. Na żydów był to kat prawdziwy i dziwnym też chyba wypadkiem izraelita się u niego pokazał, bo szczuł psami, moczył w stawie jak konopie, wieszał ich potem dla obeschnienia, trzepać kazał z pyłu bizunami i tysiące podobnych sztuczek płatał z nich każdemu. Jeden tylko faktor jego, Szmul ryżobrody, przywykły do bizuna, łajania, targania za brodę i wypychania za drzwi, miał do niego przystęp i wszystkie jego robił interesa; bo któż u nas dawniej co począł bez żyda?
Do takiego to zawadjaki, opisanego zresztą dokładnie przez stolnika, śmiało, z papierami za nadrą, jechał pan Siekierzyński, chcąc rozpocząć sprawę od wyłuszczenia mu swoich pretensyj i usiłując zgodnie skończyć, jeśli było można. Bryczka wtoczyła się na dziedziniec, na którym właśnie pan Ksawery konia dzikiego ujeżdżał i z wielkiem podziwieniem gospodarza, wysiadł z niej całkiem mu nieznajomy mężczyzna.
Rzucił z przekleństwem szkapę rozsrożoną Wichuła i pospieszył na spotkanie Siekierzyńskiego, z czapką na bakier, w kitelku rozmamanym, czerwony, sapiący i gniewny.
— Kogoż mam honor powitać? — spytał.
— Mówię z gospodarzem domu, W. Ksawerym Wichułą?
— Tak jest, a honor pański?
— Tadeusz Siekiera Siekierzyński.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.