— Nie ze wszystkiem.
— No proszę, ja sądziłem, że wziąwszy Siekierzynek, już było po wszystkiem?
— Niedość go wziąć było, potrzeba go jeszcze oddać — rzekł Tadeusz.
— Cha! cha! po dwudziesto-letniem posiadaniu!
— Chociażby.
— A! łaskawco! chlebodawco! wytłumacz-że mi, jak to być może?
— Właśnie z tem przyjechałem, panowie nie macie tytułu dziedzictwa.
— Cóż z tego?
— Ja jestem spadkobiercą i synem Longina Siekierzyńskiego.
— Bardzo mu winszuję, ale cóż z tego?
— I Siekierzynka pozbyć się nie chcę.
— Chwalę! ale cóż z tego? potrzeba zapłacić nabyte przez czas długi.
— Ja też je płacę.
— Pan je płacisz, powiadasz? cha! cha! a czem-że?
— Pieniędzmi — odparł Tadeusz zimno — a wzajem proszę o kalkulację z posiadania przez lat tyle!
Wichuła spojrzał, jakby chciał z oczu wybadać przybyłemu, czy to była prawda, czy żart tylko i wyciągacz jaki; ale Tadeusz mówił serjo i poważnie.
— Nim rozpoczniemy proces, chciałem wprzódy przekonać się, czy zgodnie ukończyć nie możemy? Rodzice nasi, jak panu zapewne wiadomo, żyli w sporze i niezgodzie.
— I mój ojciec waścinego wypędził.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.