przez szlachtę; znał on interesa Wichułów i Siekierzynieckie, bo do nich wpływał. Nieszczęściem od lat kilku rzuciwszy mecenasostwo, siedział na wsi, a osamotniony, bo on tylko i żona, głucha staruszka, cały dom składali, począł z nudów zaglądać do apteczki zbyt często i pić tak, że rzadko go po obiedzie zastał kto trzeźwym. Ale upojenie jego było szczególnego rodzaju, na nogach ciężko mu się było utrzymać, oczy słupem stawił, minę miał osowiałą, rzekłbyś, że i przytomność postradał. Tymczasem choć tak pozornie pijany, wszystko rozumiał, odpowiadał do rzeczy: po tem poznać go tylko było można, że z krzesła się już nie ruszył i jękał co chwila. Co się tycze pamięci, ta nawet żywsza była po wódce niż na czczo. Zwykle on i żona całe dnie grywali z sobą w marjasza na fasolę, a pod krzesełkiem Wertkowskiego stała flaszka ciemna z wódką, którą on na przypadek przyjazdu obcego nazywał smarowaniem danem mu przez doktora. Wertkowski mieszkał w chałupinie lichej na dwóch chłopkach zastawą wziętych, z których ledwie mógł mieć chleb i jarzynę na stół, resztę kupował z procentu od jakiejś sumki, u pana wojewody mazowieckiego ulokowanej.
Wszedłszy do izdebki, poznał zaraz Wirchuła po minie adwokata, butelce pod stołkiem skrytej i z tego, że nie wstał na przybycie gościa, że już był podchmielony. Wertkowski wytrzeszczył oczy i zadał niżnika ze czterdziestu, witając sąsiada, w nadziei, że żona zmieszana nie postrzeże podstępu.
— Jak się masz, rejencie? jak się masz? a co,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.