niactwa odpędził... ale to się da zrobić jeszcze przy pierwszem spotkaniu.
— Gdzieżeście go widzieli? — spytała pani Wertkowska.
— Przyjeżdżał do mnie z propozycją zgody, a ja go zbyłem śmiechem i odprawiłem.
— Szkoda! — krótko odezwał się Wertkowski.
— Jakto, to doprawdy mogą nam odebrać Siekierzynek?
— Pecunia — powoli wybąknął stary — wszechmogąca.
— A szabla, panie rejencie?
— Variabilis — mruknął Wertkowski.
— Ale rozpatrzcie no się w sprawie! pamiętacie wy ją?
— Znam jak zły szeląg.
— I myślicie, że wygra?
— Probabilitas — Wertkowski mówił zawsze lakonicznie po pijanemu, bo mu i trudno było wyjąkać.
— No! to przynajmniej wiem co czynić — rzekł Wichuła — jadę do miasteczka i pierwszemu, kto tę sprawę weźmie, nos i uszy poobcinam, a pana Siekierzyńskiego wykurzę płazami, jeśli zechce. Nie dopuszczę ja go do prawa...
To powiedziawszy i widząc, że Wertkowski nic już nie odpowiada, zawrócił się Wichuła: — Bądź zdrów, sąsiedzie! — zawołał, trzasnął drzwiami, dosiadł szkapy i nazad do Siekierzynka. Tu zaraz zaprzężono mu bryczkę i niedługo myśląc, pan Ksawery pognał do Czerska.
Jakoś na pół drogi był lasek sosnowy niewielki,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.