Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie się schodziły u karczemki dwa gościńce od Siekierzynka i od Czerczyc, skąd właśnie jechał pan Tadeusz do Czerska także, i traf chciał, żeby, gdy konie Wichuły się wysapywały, a on kwartą piwa się chłodził, nadjechała bryczka Siekierzyńskiego i stanęła także by dać spocząć szkapom. Dwóch szlachty na nędznych chabetach posilali się chlebem i serem w pierwszej izbie, przywiązawszy konie do płotu. Siekierzyński został na bryczce, Wichuła, jak go tylko zobaczył, porzucił kwartę z piwem, podtarł wąsa i wprost do bryczki:
— Kłaniam, panie Siekierzyński.
— Czołem, mości Wichuło!
— A co! do Czerska?
— A do Czerska.
— I ja też.
— Weselej będzie w drodze.
— Wichuła, którego w okolicy bali się wszyscy jak ognia, nie przywykł był, żeby go kto tak lekko traktował, namarszczył się i sięgnął impetycznie ręką ku kołnierzowi kontusza siedzącego na bryce... Ale nim dotknął pana Tadeusza, już ten z szabelką, którą chwycił z siana, wyskoczył i stanął przed przeciwnikiem śmiało a śmiejąc się w dodatku.
— Co! — zawołał, — czy nie chcielibyście rozpocząć procesu od uszów i nosa!
— O! patrzcie go, jak głośno śpiewa! — odparł Wichuła, — a nu, bratuniu jeden, myślisz żeś młokosa złapał, co się zlęknie, zaraz ja ci tu pokażę Wichułę.
— Jam nie od tego, jak widzicie, — rzekł Ta-