Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

deusz raźnie, — ale po szlachecku, mosanie, i przy świadkach, jest tu widzę dwóch szlachty w karczmie, co stoją na progu, gawroniąc się na nas, weźmiemy ich na przyjaciół i, jeśli wola a łaska, spróbujemy się.
— Panowie bracia! prosimy na świadki! — krzyknął niecierpliwie Wichuła, — dobywając już szabli, którą obejrzał i rękawem otarł z kurzawy.
— Prosimy! — dodał Siekierzyński, obnażając swoją zwinną niewielką szerpetynkę, która błysnęła w powietrzu.
Dwaj przejezdni spojrzeli po sobie i przystąpili bliżej, ale już zajadli niepryjaciele stawali do boju oba równie żywo, Wichuła ze złością widoczną, Siekierzyński z zimną krwią pozorną tylko. Pan Ksawery tak był pewien siebie, tak się miał za niezwyciężonego, że nawet rękawów od kuntusza dobrze sobie nie związał. Tadeusz miejsce swe opatrzył, zmierzył okiem przeciwnika i szable brzękły.
Wichuła bił się doskonałe, Siekierzyński zręcznie jak szatan i widać, że mu to także nie było obce; zimną krwią swoją miał wyższość nad przeciwnikiem, który się miotał szparko, gwałtownie, krzykliwie, usiłując nastraszyć wprzód, potem przemóc ulęknionego. Zaraz w początku drasnął Ksawery Siekierzyńskiego po ręku, krew pociekła, ale wprędce odebrał taki raz przez głowę, że mu oczy zalało i, zasłaniając się rękawem, zawołał — zgoda! panie bracie!
— Zgoda! — powtórzył, płazyjąc go zlekka Tade-