Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzajcie! patrzajcie, obciął Wichułę! Jak Boga mego kocham obciął! waść to sam widziałeś, na swoje oczy! Jest krew! jest krew! Idź, mój Pancerzynsiu, napij się wódki u Jędrzeja duży kielich, ten co z gwiazdkami, i wróć tu do mnie...
Poszedł szlachcic, a stolnik ręce złożył.
— Dzięki Bogu! nie zmieszczańczył się nic... Kto wie, może i nie sprzedawał pieprzu! a zresztą kto go tam będzie wiedział! Ale gdzież się uczył szablą wywijać? Chwat! uściskam go, jak przyjedzie! No! to mnie rozbraja! chwat! Gdyby był pieprzu nie przedawał! ale stało się! cóż robić! Obciął Wichułę! Siekierzyński zawsze Siekierzyńskim!
I tak bez ładu, drgając aż na swojem krześle, starzec coraz to wykrzykiwał aż do powrotu Pancerzeńskiego, który znowu od początku do końca musiał mu całe spotkanie z największemi opowiadać szczegółami.
Stolnik cieszył się z tego wypadku niepomału, kochał bowiem Tadeusza, od którego tylko dzieliło go dziś przykre wspomnienie kupiectwa, niezmazany ślad na herbowej szlacheckiej tarczy Siekierzyńskich zostawującego. Stolnik rad był utopić pamięć tego uczynku, a bał się co chwila, by się nie rozgłosił, i drżał na samo przypuszczenie podobnej ignomji; wolałby był Tadeusza ubogim niż w ten sposób zbogaconym i krzywił się na myśl tych talarów, nabytych sprzedażą pieprzu, śmierdzących imbierem i łojem, jak powiadał. Zawsze mu się zdawało, że jedynym użytkiem stosownym takich pieniędzy było oddanie ich na