koni za sobą, pytając głośno o kwaterę pana Siekierzyńskiego.
Wskazano ją i dwóch potężnych drabów wsunęli się wrzawliwie do stancji, jeden drugiego przedstawiając.
— Imć pan Urban Panewka, łowczycowicz Wyszogrodzki...
— Imć pan Filoktet Próciński, oboźnic Zakroczymski...
Pan Urban trzyłokciowy barczysty chłop, z wąsami sterczącemi poza twarz daleko, ogorzały jak cygan, z czołem zmarszczonem, osypany brodawkami i plamami piegowatemi po twarzy, z łysiną podgoloną, miał na sobie szaraczkową kontusinę wytartą po łokciach i na plecach, buty mocno łatane bez ceremonji i hipokryzji żadnej, szabelkę w prostej pochwie rzemiennej i pasik skórzany na klamrę mosiężną zapięty. Udawał on zręcznego i bardzo grzecznego, śmiał się co chwila, kłaniał, ustępował z krzeseł, ceremonjował o przejście, o usiądzenie, o słowo, ale mu z oczów patrzała burda. Pan Filoktet nieco niższy ale barczysty jeszcze, gdyby snop dobrze związany, nie krył się ze swojem zuchowstwem, machał rękami szeroko, stąpał głośno, biorąc stołek, rzucał nim, stukał wszystkiem, czego dotknął i wielce dbał o równość szlachecką, nie dając nikomu brać prymu przed sobą. Mało mówił, ale klął dużo i miał przysłowie Ciumperda! które co chwila powtarzał, zwłaszcza gdy się gniewał na kogo. Zwano go pospolicie Ciumperdą i znano o mil sześć wokoło z ogromnej siły pięści
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.