i głowy, bo beczkę piwa w ciągu dnia mógł wypić i wypróżniwszy ją, wziąć pod pachę jak czapkę, wynijść o swej sile i nie zataczając się wcale.
Zaledwie ci panowie usiedli i delikatnie przymówili się o miód, który miał być doskonały u Szklarza, nadszedł trzeci nie tak pozorny, cienki, chudy, pokorny, blady, milczący jak deska i ciągle składający ręce jak do modlitwy. Miał na sobie prostą granatową kapotę i torbę myśliwską, niepozorną szabelkę, którą nazywał scyzorykiem i jakiś węzełeczek pod pachą, który złożył u drzwi. Zarekomendował się jako Józafat Węgiel bez żadnego tytułu, dodając tylko, że jest obywatelem osiadłym ziemi Wyszogrodzkiej. Usiadł spokojnie w kąciku, rzucił okiem na dwóch zapaśników co go poprzedzili i, złożywszy ręce, począł poglądać po suficie. Pp. Urban i Filoktet powitali go bardzo grzecznie i kordjalnie nawet.
Już i miodek na stół wystąpił, gdy nowa postać jeszcze uchyliła drzwi, zaśmiała się, kiwając głową, i wpadła do izdebki.
Było to coś żwawego, ubranego kuso, niby strojnie, z pretensją do wdzięku i młodości; czuprynka ryża do góry, wąs mały idem, w uchu kolczyk z niemiecka, buciki choć wytarte ale czerwone, szabelka na złocistych rapciach, pas pstrokaty sztucznie zwinięty, żeby dziur i cer nie było widać. Mały, zwinny, wesoły Jmpan Atanazy Bajdurkiewicz, nie był już na czczo, zapach gorzałeczki, cebuli i piwa go otaczał, a wymowa zdradzała umysł podniecony sztucznemi środkami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.