Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— To tętent od Siekierzynka — mruknął pan Tadeusz, bądź pan na pogotowiu.
— Żebyś pan wiedział jak mnie zęby bolą!
Wtem Tadeusz odwrócił się do zaczepiających: — panowie bracia — rzekł serjo i poważnie — czy szukacie okazji?
— Jakby dobra, czemu nie? — rzekł jeden ze śmiechem.
— Cóż to panowie nazywacie dobrą, tak w kilku na jednego naprzykład, po zbójecku!
Szlachta się zmieszała widocznie, ale jeden zaraz wyskoczył;
— Co ty nas robisz napastnikami! coś ty za jeden?
— Wiesz, waćpan, kto ja jestem, jak ja wiem, kto wy jesteście.
— Naprzykład.
— Przyjaciele Wichułów.
— Jakbyś tam był! dalipan, w ciurnastki go nie wzięli! tęgi chłopak! zgaduje! toć wiedzieć musisz, czego od waści chcemy?
— Doskonale, ale to wszystko na nic się nie zdało!
— A jak waści przetrzepiemy?
— Sprobujcie!
Ale szlachta, nie probując, poglądała wciąż ku Siekierzynkowi, skąd tętent koni coraz bliższy dawał się słyszeć i razem czterech jeźdźców przypędziło, a na ich czele z zawiązanym łbem pan Ksawery.
— Wstawaj i do szabli! — krzyknął Tadeusz do Bajdurkiewicza. Na to dictum acerbum nie było rady, pan Atanazy wylazł powoli z bryczki, pomacał