Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

tomność. Ale w tej-że chwili drogą od Czerska nadbiegli panowie Urban i Józafat, a na ich widok i Bajdurkiewicz począł z drugiej strony bryczki krzyczeć i machać szabelką i wszyscy razem na Wichułów. Ci, niespodzianie zagadnięci, a widząc przed sobą trupa i bojąc się, by ich nie połapano, w nogi, ale nie dalej, jak do izby karczemnej, w której się zaparli.
— Nie mogli większego głupstwa zrobić! — zaśmiał się pocichu i spokojnie pokorny pan Józafat, tu ich wszystkich połapiemy, jak wróble w strzesze... Hej! Bajdurkiewicz z furmanem pod okno od lasu i stać mi na straży... Okno załóżcie dylami, które tam znajdziecie, ja z panem Urbanem damy sobie tu radę.
Ledwie tych słów domawiał pan Józafat, który z najcichszego w mgnieniu oka stał się najmowniejszym i wszystkim dysponował, nadbiegł i oczekiwany Filoktet.
— Oho! — zakrzyczał — jest robota!
— Jest! nasz pryncypał ranny, połóżcie go na bryczce i dajcie mu wódki, jeśli macie. Zostaliśmy się wtyle a jego tu napadli, Bajdurkiewicz siedział pod bryczką.
— Co ja? pod bryczką — i krzyknął przeraźliwie z pod węgła — ja! trzeba było widzieć, jakem ja tu się odcinał, ale pięciu na dwóch to nie sztuka... jestem podobno ranny.
— W but — dodał pocichu Józafat — pilnuj, asan, okna a nie gadaj, a ty, bracie Filku, do nas, zobaczymy, co Wichułowie poradzą.