Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

stronę patrzałem, nie mogli mi ujść byłbym ich w sztuki porąbał.
— A patrz-że no, co to się znaczy? — odparł powolnie Józafat — wszak świeżo oddarty dach i jeszcze żydowskie łachmany, które z pośpiechu poodzierali, wiszą na krokiewkach. Ot i ślady! wymknęli się!
— To być nie może! — wołał ciągle Bajdurkiewicz.
— Wróćmy się do naszego pryncypała — rzekł Węgiel, — on tam leży i stęka, potrzeba go opatrzeć i do domu zawieźć.
Tu już pan Atanazy Bajdurkiewicz był na przodzie i pierwszy zbliżył się z wielką gorliwością do bryczki, na której, leżąc, stękał Tadeusz.
Opatrzono rany: najcięższa była w ramię zadana, inne mogły się ledwie liczyć za draśnięcia. Natychmiast z wprawą szlachty, co umiała dać rady na cięcie, obmyto i owiązano rękę, i powoli ruszono w drogę ku Czerczycom. Ale że pośpieszyć nie było można, ledwie nad świtem bryczka wtoczyła się przed ganek. Bajdurkiewicz pod pozorem oznajmienia stolnikowi pośpieszył przodem i znaleziono go już nad garczkiem piwa, opowiadającego, jak rąbał Wichułów i jak cudem N. Panny, do której się obrazu czerwieńskiego ofiarował, ocalony został od nieuchronnej zagłady, gdyż czuł nawet cięcia na sobie, ale szable od niego jak od stali odskakiwały.
Stolnik ze snu rannego zbudzony, o lasce wywlókł się na ganek przeciw Tadeuszowi, i popatrzyw-