Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

dawnego się nie utrzymało. Ludzie powymierali, drzewa się powaliły, budowle pogniły i runęły, mało kto je pamiętał, mało z kim mogła pomówić o swoich czasach i panach. Pomimo te zawody była szczęśliwa i żywo się bardzo krzątała za uciekłemi pamiątkami, większą część dnia na zielonych już rumowiskach starego domu spędzając. Dom, z którego ustąpili Wichułowie, nie podobał jej się wcale, namawiała pana Tadeusza, żeby postawił nowy na starej ojcowskiej sadybie. Ale on miał i bez tego wiele do czynienia, znajomi i nieznajomi, dowiedziawszy się o Siekierzyńskim, którego już bogaczem głoszono, choć wcale nim nie był, zjeżdżali się submitując nowemu sąsiądowi. I stolnik przywlókł się także do pupila, a szczęściem trafił, że był sam jeden, łzy mu się puściły z oczu na widok dobrze dawniej znanego miejsca, gdy ujrzał rozwieszone na ścianach owe portrety familijne i stare genealogiczne drzewo Siekierzyńskich, wieczny przedmiot opowiadań nieboszczyka skarbnikowicza.
Nie rozweselił się nawet, widząc nową rozpoczynającą się erę świetności domu, który już miał za upadły, stanął naprzeciw drzewa, wyrastającego z lędźwi Sobiesława i westchnął:
— Ha! — rzekł — wszystko to ślicznie i pięknie, ale gdyby ci mężowie powstali i spytali cię, panie Tadeuszu, czem to okupiłeś, co masz dzisiaj?
Siekierzyński się spłonił. — Zawsze te dawne podejrzenia, panie stolniku!
— A żebyś waćpan wiedział, jak to mnie gry-