drzemać, pożegnali go i wynieśli się, nie czekając dłużej.
— A co? panie Tadeuszu, prawda, że królewna?
— Ani przystępu! panie stolniku, wysokie progi na moje nogi!
— Co to ani przystępu! gadasz waść! czemu ni sprobować?
— Czuję, że to byłoby napróżno.
— A ja ręczę, że się uda! panna niemłoda, nieładna, niebogata, pójść za Siekierzyńskiego, za majętnego i młodego! łaskę jej robisz! co tu niepodobnego?
Tadeusz ruszył ramionami.
— A ja jutro jadę do pałacu i pomówię z wojewodą!
Stolnik nie pojmował, żeby się mogło nie udać, i pewien siebie, prosił o ranną audjencję magnata, który mu, rad, że swą wielką ważność okaże, obiecując protekcję przyszłemu deputatowi, oświadczyć kazał, że o dziesiątej go przyjmie.
Na ten raz pan Kornikowski przypuszczony został do gabinetu, w którym stosy papierów, not, gazet, listów, świadczyły o wielkich, ważnych zajęciach statysty. Wojewoda powstał od stolika i prosząc go siedzieć, gotował się słuchać, ale nie pomału się zdziwił, gdy stolnik począł:
— Darujesz mi, JW. pan i łaskawy dobrodziej, jeśli co nie do rzeczy powiem i niespodziewaną uszy pańskie uderzę propozycją... Szczęścia próbować każdemu wolno, a stary przyjaciel rodziny Siekierzyńskich, która starożytnością swą i lustrem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.