Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Kornikowski, nieco zmiarkowawszy, że na śmiech zarobił, ale nie mogąc pojąć, w jaki sposób, ust nie otworzył, gdy pan wojewoda wyleciał z pokoju i pobiegł do żony. Po chwili w pokojach dały się słyszeć śmiechy niesłychane, i nierychło powrócił gospodarz, umiarkowawszy się trochę. — Daruj mi — rzekł do starego — ale tak niespodziana i dziwna propozycja...
— Czem-że dziwna? JW. panie! — obrażony rzekł stolnik.
— Pozwalam, że pan Siekierzyński czy Siekiernicki, jak go tam nazywasz.
— Ależ Siekierzyński! — z gniewem dodał szlachcic.
— Pozwalam, że jest najśliczniej urodzony, ale ta jego ilustracja zbyt dawna i coś zapomniana, mam dwóch ekonomów tego nazwiska, jak-że chcesz, żeby kasztelanka...
Stolnik pochwycił czapkę, skłonił się i już był w progu, słowa więcej nie rzekłszy; wojewoda wydał mu się jeśli nie szalonym, to postrzelonym przynajmniej. Powróciwszy do gospody, nie chciał się wyspowiadać z sukcesów kroku swego przed Tadeuszem, kazał zaprząc kolaskę i wyjechał z miasteczka. Ale w Siekierzynku zasiadł sam w okularach robić kopję drzewa genealogicznego Siekierzyńskich, na czterech arkuszach sklejonych opłatkiem i dokonawszy tej wielkiej pracy, wysłał z nią umyślnego do wojewody.
— Niech zobaczą, przekonają się i żałują — rzekł w duchu dumnie. — Darowałbym im, gdyby