Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemnawej od ogrodu weszli goście, a tu zastali deputata przechadzającego się po niej z listem w ręku. Był to mężczyzna pięknego wzrostu, z głową podgoloną, szlachetnych rysów twarzy, w których nieco dumy patrzało, ostatek włosów siwo-szpakowatych, zaczesanych do góry, na wierzchu głowy strzępił się rezolutnie; barczysty, zbudowany mocno, nie zdawał się mieć lat więcej nad pięćdziesiąt kilka. Snać z pracy marszczki wczesne wystąpiły mu na czoło i pokrajały czerstwe a rumiane jeszcze policzki. Ujrzawszy stolnika, postąpił ku niemu, zmierzył oczyma Tadeusza i prezentowanego sobie przyjął z powagą i wyższością grzeczną. Zasiedli, a jak bywało, zaraz się de publicis rzecz poczęła, a że to materja nie przegadana, dobrą godzinę zajęła i ani się postrzegli gdy zmierzchło, i sama pani z córką weszły po podaniu świec.
Pani miała też postać surowo-poważną, a córka ze spuszczonemi oczyma jak przepłoszona wyglądała przepiórka. W rysach deputatowej znać było przywykłą do panowania niewiastę, a ze spojrzeń męża w tę stronę niespokojnych i błagających, poznał Tadeusz, że ster domu spoczywał w ręku niewieściem. Panna Izabela jak siadła obok matki i utopiła oczy w posadzkę, tak ich się podnieść nie ośmieliła, tylko ukradkiem i to niepostrzeżenie, wyprostowana zajmując miejsce swoje, jak drewniana laleczka. Tadeusz nie znalazł ją ani piękną, ani brzydką i nic o niej powiedzieć sobie nie umiał. Była to istota nieznacząca, nie uderzająca niczem,