Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto kalumnja! kiedym nieboszczyka tatka do chrztu trzymał — rzekł stolnik odważnie. — No! daj Boże szczęście państwu, a ja tu już niepotrzebny, do stópek się ścielę.
Oboje państwo bez ruchu pozostali w swoich miejscach, gotując się do walki domowej, gdy pan stolnik trochę zemstą swą pocieszony, ale zawsze w gruncie gniewny, siadł do kolaski i spiesznie odjechał. Przybywszy do Czerczyc, nie posłał zaraz do Tadeusza, a ten się też nie dowiadywał do niego, snać mu do tego szczęścia niebardzo było pilno, i spotkali się dopiero w kilka dni potem w kościele. Miarkował Siekierzyński z tego, że się stolnik nie spieszył, iż niebardzo pomyślną otrzymał odpowiedź; pan Kornikowski zaś, bojąc się zmartwić pupila, a wstydząc się za zawody, których był okazją, zwlekał z przyznaniem się do rekuzy nowej. Ale kryć jej dłużej nie było można, zeszli się u księdza proboszcza na bigosie i zrazach po sumie.
— A co, panie stolniku?
— Względem czego?
— Jak tam poszło w Zalesiu?
— A w Zalesiu! zachciałeś! doszedłem, że to są Opalińscy nie z tych prawdziwych, ale innego herbu i nie tak przedziwna szlachta, możemy im dać pokój.
— Serjo! ale czyż się to godzi?
— Ja to ułatwię.
— Stolniku! przyznaj się do harbuza.
— Ale nie! nie! któż to waści powiedział?
— Nietrudno zgadnąć.