Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

siadał ciszej na złamanem krzesełku, cierpliwiej dął mieszkiem w kominek i drzwi zamykał za każdym wchodzącym, nad poczciwego rezydenta! Było to zaparcie się siebie i poświęcenie uosobione! Nigdy ja z ust się biedaka nie odezwało, jego ja to był pryncypał, gospodarz, protektor; starał się sam być jak najszczuplejszym, jak najmniej zawadnym, zawsze szedł naostatku, zawsze nawet sługom ulegał. Szkoda nam dawnych czasów rezydenta! Ileż to dworów posyłało go po nowiny, robiło przez niego interesa, których wzięciem na barki był dumny; ile panien wydał zamąż, ilu ożenił kawalerów, ile pieniędzy natropił; ile się napocił za sprawą pańską, a za to wszystko miał jakiś kątek w oficynie, łojową świeczkę wieczorem, ostatnie miejsce u stołu, często szyderstwa, rzadko podziękę i wiele od sług do znoszenia!!
Tadeusz tak był biedny, że i podobnego rezydenta nawet nie miał; pan Józafat Węgiel, który parę razy go odwiedził i po parze dni bawił, nie wiem czemu nie upodobawszy sobie w Siekierzynku, na dłuższy pobyt zostać się nie chciał. Goście też jak w początku często przybywali, tak później, gdy pan Tadeusz rzadko obwiedzał sąsiadów, w ceremonjach z nim będąc, omijali go i krzywili nosy. Słowem, pusto było i tęskno, i smutno w domu pana Tadeusza; ale jemu z myślami zdawało się w tem osamotnieniu miło i dobrze; nie pragnął więcej, nie szukał nic innego, jak ojciec chodził milczący i dumał.
Kilka tylko razy zrywał się do Lublina jechać, ale stolnik go zawsze wstrzymywał — po kiego djab-