Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

wo rozmawiać poczęła, śmiało rześko i dowcipnie wyśmiewając pijaków i usiłując przekonać się widać, czy pan Tadeusz nie pozwolił sobie także nad miarę. Szczęściem nie miał sobie do wyrzucenia ekscesu i przytomny był zupełnie, co zdawało się bardzo zadowolnić pannę Klarę. Gdy ta rozmowa się ciągnie coraz bardziej ożywiona, w szparze drzwi zagląda oko stolnika, usiłujące czytać, czy się sobie młodzi podobali; a wrzawa pijana, zmieniając coraz wybuchy swe, z głośnej staje się głuchą, niewyrozumiałą, niekiedy tylko przerywaną krzykiem donośnym; nareszcie rozchodzą się niektórzy, milkną drudzy, a kilku niedobitków i niedopitków już siedząc, trącają szklankami, dopełniając miary potrzebnej do utraty sił i przytomności. Pan Marżycki jeszcze tu przewodniczy, jeszcze zachęca, jeszcze dolewa i woła:
— Jak mnie kochasz! lub: pod kpem, mości dzieju!
Po długiej dość rozmowie Siekierzyński wymknął się z alkierza, a stolnik, czyhający nań, złapał go w sieniach.
— A co panna? ut sic? — spytał.
— Panna! ledwieśmy się poznali, panie stolniku!
— Ale niczego? nieprawdaż?
— I miła i rozsądna... tylko ojciec.
— Co! ojciec! śmiałbyś co powiedzieć na ojca! mojego starego przyjaciela? to złote serce! dusza anielska!... szlachcic całą gębą.
— Lecz pocóż tak pije i pić każe!
— Albo to co złego? hę! mospanie! — zawołał trochę podochocony stolnik, podrzucając czapkę —