Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panna Klara się obmawia.
— Nie, panie Siekierzyński, szczera prawda, tak jest! Naostatek, choć mnie to wyznanie kosztuje, powiem panu, że mam lat trzydzieści.
— Ja jestem starszy.
— Tak, ale na kobietę i to dosyć. Zechcesz-że mnie pan z temi wszystkiemi wadami i felerami?
Tadeusz się roześmiał, kłaniając, z frasobliwem wewnątrz uczuciem.
— I z ojcem i z bratem? — dodała Klara.
— Choćby z nimi!
— Trzeba to sobie zgóry powiedzieć, bo wkrótce spadną na pana, zdaje mi się, że wielkie nadzieje z tego procesu na niczem spełzną. Otóż widzisz pan, że nie tak to pożądany związek, jakbyś myślał. A teraz powiedz-że mi szczerze i otwarcie, co masz i jakie są bogactwa, o których nam stolnik tak szeroko mówi?
Siekierzyński, wypłacając się wzajemnością, wyspowiadał się szczerze ze wsystkiego, opuścił tylko z życia epokę lubelską, o której w kilku słowach napomknął.
— Ha! kiedy sam sobie tego życzysz — odezwała się Klara, podając mu rękę — mów pan z moim ojcem, ja się chętnie zgadzam, bo w istocie to dla mnie nadspodziane i tak szczęście!
Wieczorem dowiedział się Stolnik z niewysłowioną radością, że się młodzi porozumieli i, natarłszy czuprynę i wąsów, poszedł do Marżyckiego, którego zastał z Pancerzyńskim na konferencji w cztery oczy nad butlem węgrzyna.