tak że się kilka razy i przyszłemu zięciowi dostało. Stolnik, niepomny pedogry w dniu poprzedzającym tak wielki dla niego wypadek, pił z innymi nazabój i dzień świtał, gdy się reszta, dotrzymująca placu gospodarzowi, po kwaterach rozwlekła.
Przy rannem śniadaniu jakoś wstrzemięźliwiej znajdowali się wszyscy, odkładając do wieczora formalną hulankę. Gości było mnóstwo i niebardzo dobrane towarzystwo, bo począwszy od możnych sąsiadów, aż do drobnej braci szlachty, kto żyw na zaproszenie pana Marżyckiego się stawił. Nawet starosta, największy dygnitarz w sąsiedztwie, raczył zaszczycić wesele bytnością swoją i rozpierał się w najszerszem krześle, najgłośniej ze wszystkich dowodząc...
Zmierzchało, gdy panna Klara w białej atłasowej sukni z bukietem rozmarynowym, w wieńcu takimże, pod którym dukat, kawałek cukru i medalik święcony włożono, weszła prosić ojca i starszych o błogosławieństwo. Pan Tadeusz w białym także żupanie, w jasnozielonym aksamitnym kontuszu, przy szabli suto sadzonej, z czapeczką pod pachą, wszedł wiedziony przez druchny, schylić się do kolan panu Sebastjanowi, oczekującemu tego obrzędu z rękoma założonemi na piersiach i pociesznie upoważnioną miną, przybraną z musu do okoliczności. Ołtarz był przygotowany w sali, ksiądz przyodziany w szaty, świece gorzały jasnym płomieniem i uroczyste milczenie, jak przed każdym wielkim wypadkiem, poprzedzało wybuch żalu i radości, łez i powinszowań, gdy drzwi z traskiem się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.