Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

ciła go na ziemię. Marżycki załamał ręce, gwar straszny podniósł się zewsząd, a z tłumu poskoczył Tadeusz oprzytomniony z szablą dobytą na pana Ksawerego, ale ten nie dobywając swojej, spojrzał tylko na niego i rzekł:
— Z waszmością nie pójdę, chyba na kije, bo do tej szabli, którą nosisz, prawa nie masz!
To powiedziawszy, Wichuła wymknął się ze ścisku otaczającego i zniknął, a za nim wyrwał się zapalczywie pan młody i obaj w ciemnościach z oczu wszystkich utonęli.
Lecz któż odmaluje, co się działo ze stolnikiem! Ledwie żyw na zapytania, na wymówki, na krzyki Marżyckich odpowiedzieć nie umiejąc, kazał konie zaprzęgać, Jakóba wołać i wyjeżdżał, płacząc, po nocy.
Napróżno opamiętawszy się pan Sebastjan wybiegł za nim na ganek, prosząc go, żeby się zawrócił, pan Kornikowski niemy odpychał go tylko ręką i stał oparty o słup zmartwiały, powtarzając tylko machinalnie:
— Ostatni z domu Siekierzyńskich! ostatni z domu Siekierzyńskich!
Więcej z niego wydobyć nie było można.
Tłum gości pocichu, ukradkiem rozjeżdżał się, nie chcąc ojca strapionego rozżalać przypominającem mu upokorzenie zebraniem, a w godzinę ledwie kilku poufalszych zostało i już consolatio afflictorum kielich powoli krążyć poczynał.
Panna Klara w swoim pokoiku rzewnie płakała, kobiety ją trzeźwiły, a ona je odpędzała ze srogiem wejrzeniem, z jakąś dziką rozpaczą, powtarzając: — Mieszczanin! kupiec! — I śmiała się szydersko z uczuciem, którego nikt dotąd w niej nie widział.