Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzień dobry panu!
— A dzień dobry, mości dzieju! i dokąd-że to?
— Do Siekierzyńskich.
— Jak zwykle! ha! a do mnie to nie łaska! czy to ich spleśniały chleb smaczniejszy od mego?
— Naprzód — rzekł proboszcz, zastanawiając się — wiesz pan, że ja Bogu dzięki nigdzie dla chleba nie chodzę, bo mam swojego kawałek, a powtóre powiem otwarcie, że tam idę, gdzie mnie mile przyjmują.
— Wiem ja, wiem, mości dzieju! — odparł Wichuła — że nie mam łaski u proboszcza, a tamten hołysz bardzo blisko jego serca, a cóż robić, nie powieszę się z desperacji!
— A chcesz waść prawdy — dodał żywo proboszcz, — no to ją posłyszysz: tam ja gdy przyjdę, nie spotkają mnie w progu przekleństwami na ludzi, groźbami, djabłami, których u waści zawsze gęba pełna; ludzie z Bogiem żyjący.
— A ja to już bez Boga, mości dzieju?
— Nie ujmuję waści — kończył proboszcz, zażywając tabaki — ale gniew masz ciągle w sercu, a to nic potem.
— Pocóż mnie jątrzą, poco mnie do niecierpliwości przyprowadzają?
— A waść sam?
— Któż począł? nie ja.
— Ot! co to gadać długo! poco darmo się rozwodzić. Pan Bóg dał syna Siekierzyńskim, pogodzilibyście się, zrób tylko krok ku temu.
— Ja! — wrzasnął Wichuła — ja! żebym ustąpił