i poważali skarbnikowicza i mój pan Piotr Kornikowski, stolnik nurski, który ze szczególną był czcią dla tej familji, a przyjaźnią poufałą Siekierzyńskiego się zaszczycał. Wszystkich na chrzciny, nieco odłożone dla przygotowań, pozapraszał gospodarz; jakoż w miesiąc potem odbyły się, jak można było, najuroczyściej, z wielkim natłokiem sąsiadów i powinowatych, których we wrotach stojący Wichuła liczył ze złością i zawiścią niewymowną; znajomych nawet usiłując odciągnąć, ale napróżno. Całą pociechą dla niego było, że się nałajał i nakrzyczał. A że chrzciny syna Wichuły, pomimo usilnych zaproszeń, ani przez połowę nie były tak ludne, bo się wszyscy obawiali tego człowieka, u którego nigdy bez awantury się nie obeszło, można sobie wyobrazić, jakiem sercem patrzał na wózki, półkrytki, bryczki i taradajki do starego dworu ciągnące. Jejmość, choć w łóżku jeszcze leżała, bo się rozchorowała, potrafiła przecie tak wszystko urządzić, aby się skarbnikowicz przyjęcia nie powstydził, i było porządne, można powiedzieć wystawne, a jak na nich, to bez miary kosztowne. Wichuła, jak zwykle zawistni sąsiedzi, miał tak doskonałych szpiegów we dworze Siekierzyńskich, a tak był ciekawy wszystkiego co się tam działo, że nazajutrz mógł najdokładniej opisać: co jedli, pili, mówili, robili, co się stłukło, czego nie stało i jak się dla przyzwoitego przyjęcia sztukować musiano.
Po chrzcie Tadeusza-Sobiesława, gdyż takie imię nadano nowonarodzonemu, skarbnikowicz zapalczywiej niż kiedy począł chodzić, i myśleć a roz-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.