nął w progu z batogiem, Siekierzyński popytał go tylko co robić myśli i na wszystko się zgadzał, co ten mu podsunął.
Z nałogowego milczenia i dumania wychodził tylko skarbnikowicz, gdy mógł mówić o upadłej wielkości swojego rodu, o jego dziejach i przeszłości. Naówczas stawał się wymowny, niewyczerpany, obfity, wesół, słowem, nowy człowiek; lecz zaledwie przerwano mu ten przedmiot jedyny i zwrócono ku innemu, wpadał w zamysły znowu i martwiał.
Sądziła jejmość sama, że urodzenie syna doda mu ochoty do gospodarstwa, nakłoni do pracy i zajęcia interesami, ale wszystko się kończyło na dumaniach i odkładaniu na jutro. Kiedyś, później miało się wszystko najgładziej poułatwiać, i powinny były lepsze nastąpić czasy. Siekierzyńscy acz lente, jak powiadał Kornikowski, popierali od bardzo dawna proces ze spadkobiercami Lędzkich o posagową sumę bezpotomnie zeszłej Agaty Siekierzyńskiej; przyszło i panu skarbnikowiczowi, aby rzecz nie uległa przemilczeniu, wnieść jakiś pozew na trybunale lubelskim; potrzeba było jechać do miasta. Długo się bardzo wybierał, odkładał, ociągał, ale w ostatku, gdy już zagrażały zwłoki, musiał ruszyć z trochą grosza do Lublina, pobłogosławiony na drogę przez proboszcza, z wielkiem podziwieniem jego wynurzywszy mu na odjezdnem, że byleby Lędzcy okazali szczerą chęć układów, on także gotów na nie przystać.
— Widzisz, waćpan dobrodziej — rzekł skarbni-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.