pojechał do Lublina. Tu znalazł prawników co mu głowę nabili, że z jego pretensją można się jeszcze sto drugie lat prawować; ale trwał w postanowieniu zgody i adwokatowi strony przeciwnej oświadczył gotowość do układów... Posłano do spadkobierców Lędzkich, ale ci cum stupefactione (powiadał Kornikowski) pana skarbnikowicza, rozśmieli się, ruszyli ramionami i odrzucili propozycje. Zaniósł więc pozew i manifest nowy, nazad do domu pociągnął, milczący, ale silnie przejęty i zmartwiony widocznie.
Jak wyjeżdżając nic żonie nie wspomniał o zamiarze kończenia zgodnego ze spadkobiercami Lędzkich, tak wróciwszy nic też jej o upokorzeniu swem nie mówił; a na zapytanie plebana, zbył go milczkiem i ruszeniem ramion. Wkrótce jednak i jejmość i proboszcz postrzegli, że się z nim coś osobliwszego działo: pospolicie bowiem był pogodnego choć zamyślonego oblicza, a teraz zasępiał się codzień chmurniej, często nie słyszał, co do niego mówiono, trafiało się, że na pytania, których niby słuchał, nie odpowiadał i pogrążony w zadumie nietylko dnie całe, ale część nocy chodząc po izbie wzdłuż i wszerz, mrucząc coś niezrozumiałego, przepędzał. Nic go nie zajmowało, nawet to dziecię, którego przyjścia na świat tak oczekiwał; a łagodne prośby żony, ażeby się szanował, żeby rozerwać się starał, przyjmował jakby ogłuchł. Poczciwy proboszcz, który dawniej miał niezawodny sposób rozochocenia go, naprowadzając rozmowę na historję rodu Siekierzyńskich, teraz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.