Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

i powstydzić próżniaków. Z panem Maciejem, jakkolwiek wzajemnie się cenić umieli, wojowali nieustannie. Dorota wymiawała mu, że wszystek czas trawi na pasemkowaniu tytuniu, suszeniu liści i wierceniu tabaki; on ją zwał wszędobylską; ale gdzie chodziło o rzecz państwa, godzili się doskonale.
Taki był dwór biednej wdowy dobrowolnie towarzyszący jej w podróży. Konie, stary szpak dyszlowy, gniada zwana płócką i kasztanka znacznie mniejsza od poprzedzających, pięć lat w szóstym na przyprzążce, w szlejach krakowskich jako-tako poreperowanych, wiozły taradajkę żółtą; Andrzej, chłop z Siekierzynka, mający powrócić z Lublina, popędzał wóz zawierający parę kuferków, kilka portretów familijnych, zabawki Tadeuszka, krup trochę, masła, mąki i grochu w węzełkach. Na wierzchołku misternie ułożonego pakunku, w klatce wiozła Dorota pięć kur faworyt swoich i żółtego koguta. Taradajka i wóz posuwały się niezmiernie wolno, tak, że ledwie którego dnia pięć mil ujechać mogli. Maciej z wielką powagą i uwagą zażywał swoich koni więcej głosem i morałami, niż batogiem je popędzając... — Wstydziłbyś się, stary! ej! stary! myślisz, że ja nie widzę, — przemawiał, dobywając różka powoli — będzie batóg w robocie! Dyszel na ciebie idzie! A naści za twoje! ha! widzisz żem nie ślepy! Ej! mała, wiu! wiu! mała! wyciągaj! Płocka uczciwa klacz, jaka szczera, czemu się na nią nie zapatrujecie, sama wózek ciągnie!...
Tak perorując, zakładał bat i lejce pod pachę lub pod nogę a sam brał się do tabaki, niekiedy