Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Siekierzyńska, co nigdy w większem mieście nie była, na widok rozległych domostw, szeroko rozpierzchłych a ścieśnionych, na odgłos szumu i gwaru, uczuła bojaźń jakąś, chciałaby się była powrócić, żal jej było, że nie pozostała na wsi.
— Jak tu sobie dać radę! — myślała z płaczem, — wśród tego tłumu nieznajomych, nieprzyjaznych, obojętnych! o Boże! prowadź mnie! — I przycisnęła dziecinę do siebie, jakby jej co zagrażało.
Maciej tymczasem na Winiarach szukał daszku dworku Siekierzyńskich, bo go chciał wcześnie pokazać.
— Ot, ot! — zawołał, — ot ten, co to między domem, gdzie się z komina kurzy na lewo, a temi drzewami, widzi jejmość, gdzie dwa białe słupki... Oto nasz dworek! widzi jejmość? nie, nie! w prawo! trzeci... tak! tak!... nie opuszczaj się płocka!... a może niedowidzę!... Zresztą to się pokaże, gdy tylko podjedziemy. A nu razem, dzieci! — I smagnął po koniach.
— Powoli, proszę cię, powoli — odezwała się wdowa.
— E! co to darmo aprendować — rzekł woźnica — czy powoli czy prędzej, dojechać trzeba, a jak zmierzchnie w ulicach, jeszcze co z wozu od tego gapia Andrzeja skradną. Trzeba ruszać i po wszystkiem, prawda Doroto?
— Jedź-no, jedź, nie gadaj! — szepnęła sługa, poglądając na panią.
— Czemu nie gadaj? — rzekł Maciej — hę? cóż to, myślisz mi gębę zamknąć, żebyś tylko sama mełła