na; a podobno najlepiej przykładał się do matematyki i niepospolitej nabył biegłości w rachunku.
W życiu domowem, prócz matki, dla której był wylany, dla której nie miał tajemnic, bo też się ona nie domagała od niego nic z serca głębiej pochodzącego — zresztą był przyjacielski ale chłodny... Dla stolnika nurskiego z uszanowaniem, zdaleka, rozruszać mu się wszakże nie dawał i starego przyjaciela domu traktował trochę zgóry. Dorota i Maciej, co go wypiastowali i wykarmili pracą swoją, mieli go za ósmy cud świata, a jego powaga i umiarkowanie wzbudzały w nich szacunek trwożliwy. Spoglądali nań z pod oka, ukradkiem i dziwili mu się tylko.
— Co to będzie za człowiek! — mówiła Dorota — a! a! przejdzie on daleko ojca! choć taki milczący, kubek w kubek jak on, ale niech zagada tylko... i jest czego posłuchać!
Maciej miał mu za złe, że niewiele mówił, a zwłaszcza z nim.
— Kocham go — szeptał Dorocie, trąc tabakę zawzięcie — dobry panicz, ale czegoż taki mruk, jakby mu kto gębę zalepił. No! i nieboszczyk nie grzeszył gadulstwem, to prawda, Panie świeć jego duszy... ale taki gdy człowiek przyszedł i zaczął go wyciągać na słowo, to i odezwał się i poszablankował czasami i posłuchał bywało mojego bzdurzenia. A panicz pokłoni się, zakręci się, uśmiechnie... Dobrze, dobrze, mój Macieju, i znikł! Żeby mu jak drogę zastąpić, znajdzie którędy uciec ode mnie. Ej szkoda, boćby się mógł taki nieraz i dowiedzieć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.