Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

zmocnił, — rzekł Maciej, — ale cóż, kiedy mnie nie słucha...
Stolnik się roześmiał i wsunął się do pokoju wdowy z niskim ukłonem, z rubasznym żartem; i jak był zwykł zawsze winszować i pocieszać, rozpoczął i teraz. Spojrzawszy jednak na Siekierzyńską, język mu się splątał, tak ją znalazł zmienioną, bladą, ciężko oddychającą. Postawił kij i czapkę w kąciku i szurgocząc nogami, zbliżył się do jej krzesła... — A co mościa dobrodziejko! jakże tam zdrowie acani dobrodziejki?
— Jak widzisz, nie najlepiej, stolniku, zdaje mi się, że już niedługo pociągnę, nogi mi nie służą, w piersiach taką czuję ciężkość, że mi się i położyć trudno, tylko, że dyszę i żyję.
— No! a gdyby się doktora poradzić?
— Daremny to ekspens, panie Pietrze! daremny, co Bóg przeznaczy, tego żaden doktor nie przeinaczy. Podobno przyjdzie spocząć.
— E! fe, fe! nie chcę ja tego słuchać, i nie potom przyjechał, żeby mnie tem częstować. Mówmy o czem innem... a Tadeuszek?
— Zawsze toż samo, kochane, poczciwe dziecko!
— Chodzi do Jezuitów?
— Chodzi, bo cóż ma robić? powiedz; myślałam go do palestry wprowadzić, ale taką ma wymowę, cierpiałby wiele od młodzieży, co to zwykła lada czem prześladować.
— Jakże się acani dobrodziejce zdaje, do czego ma ochotę?
— Ja myślę że do gospodarstwa chyba, to