Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

szlachcicowi wrodzone, ale na czemże gospodarzyć? Możeby za te 3.000 wziął gdzie pod bokiem stolnika maleńką dzierżawę.
— Ciężko! ciężko! zresztą pogadamy o tem; gdyby się to dało zrobić i owszem.
— A cóż tam w Siekierzynku słychać? — spytała wdowa pocichu.
— Co? już tam Wichuła młody jak szara gęś się rządzi i hula! mościa dobrodziejko, hula, aż za uszami trzeszczy, nie na długo mu wystarczy...
Staruszka westchnęła, stolnik wąsa pokręcił, poły kontusza poprawił, obejrzał się i westchnął. Zmiana twarzy i głosu wdowy uderzała go przykro, zląkł się tego widoku i nie pojmował, że na tak oczywistą chorobę nie szukano rady. Jak skoro tylko powrócił Tadeuszek, wziął go zaraz na bok pan Piotr i począł o doktora naglić; syn wymawiał się, że matka nie chciała na to pozwolić, a wdowa, choć niby głucha, dosłyszawszy czy domyśliwszy się rozmowy, przerwała ją stolnikowi.
— Mój panie Pietrze! już ja wiem co mówicie; to darmo. Ot, sam się przekonasz, że mi lekarza wcale nie potrzeba.
Jakoż nazajutrz rano, gdy okiennice otworzono, znaleźli ją na łóżku skuloną, z różańcem w ręku, z wyrazem boleści i modlitwy na twarzy, już nieżywą.
Wielki był lament sług, dziecięcia i przyjaciela, a stolnikowi aż krew puścić musiano. Dorota zachodziła się od płaczu, Maciej milczał jak słup, a to u niego najokropniejszą oznaczało boleść. Tadeusz modlił się, klęcząc u łoża.