We dwa dni potem kilka osób, kilku żebraków i gawiedź próżniacza, wiedli trumnę czarną na cmentarz kapucyński; otwarte okna dworku i woń kadzidła pogrzebowego świadczyły, że tędy śmierć przeszła. Jedna Dorota musiała, zamknąwszy oczy swej pani, pozostać dla pilnowania domu i, siadłszy na progu zalewała się łzami, poglądając zgóry na powolnie wlokący się sznur żałobny. Stolnik jakby umyślnie przybyły, żeby pożegnać przyjaciół, z pomocą Macieja sunął na cmentarz, schylony, drżący, z zaczerwienionem okiem i wpółotwartemi usty. Zdawało się, jakby bliskie przejście śmierci i jemu ostatek sił odebrało.
Smutne było wyprowadzenie zwłok ze dworku, ale smutniejszy dla wszystkich powrót do niego: jeszcze w pokoju skarbnikowiczowej stało jej krzesło, stołeczek pod nogi i poduszki, leżała książka do nabożeństwa, różaniec wytarty jej ręką i szklanka z której piła. Dom zdawał się pustką, dotyla to ta w kątku modląca się, milcząca istota, życia mu dodawała. Tadeusz powlókł oczyma i wszedł do swego alkierza, a stolnik poszedł za nim, płacząc, Maciej chodził z kąta w kąt, nie wiedząc co robi. Dorota zrywała się z nałogu do roboty i rzucała ją, zakrywając oczy fartuchem.
Stary jednak pan Piotr Kornikowski najpierwszy przyszedł do siebie i począł czynić wszystkim refleksje.
— Dobrze to żałować, — rzekł, — ale po chrześcijańsku, po chrześcijańsku; nieboszczce Bóg pewnie dał niebo za jej cnoty, módlcie się za nią, ale,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.