Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

przebrało gawędy, stary, westchnąwszy, takie opowiadanie rozpoczął:
— Otoż muszę nareszcie waćpanu powiedzieć, kto jestem, choć możeś i nie ciekawy, ale moje życie by najobojętniejszego może zająć, pochlebiam sobie, bom się nie wykołysał w dostatkach i co mam, winienem Bogu i sobie. A z łaski Bożej kawałek chleba mam porządny, i nie jeden magnat, co z wielkim dworem na trybunał się wlecze, nie pochwali się tak czystą fortuną jak moja. Otoż, jak mnie waćpan widzisz, wszystko to winienem sobie.
— Szczęściu — dodał Tadeusz.
— Juściż napewne — odparł stary, — ale żeby mi się bardzo na świecie wiodło, nie powiem, bo i biedy zażyłem; tylko żem był uparty jak kozioł i powiedziawszy sobie, że będę bogaty, pótym pracował aż nim zostałem.
— Dobrzeby to, gdyby dość było to sobie powiedzieć.
— Posłuchajże, waćpan: ojca mojego nie pamiętam, matkę tylko biedaczkę cokolwiek sobie przypominam, była ona, czego mi nie wstyd wcale, przekupką i siadała ordynaryjnie pod Krakowską bramą z jabłkami, potem koło jezuickiego Colegium, którędy zwykli byli przechodzić studenci do klas.
Tadeusz zarumienił się, widząc, z kim ma do czyniena, ale ciekawość go wstrzymała i słuchał.
— Cały mój fundusik był kilkadziesiąt złotych podobno, i to Bóg wie, czy tyle warte były nasze ławeczki, króbki, kuszyki, trocha rupieci, łachmanów i zapas buczyny, jabłek, gruszek, śliwek, wiśni,