sobie, Maciej sobie próbowali rozgadać się z Tadeuszem, ale on ich zbywał ni tem ni owem, a co raz mniej w domu siedział. Zwłaszcza gdy stolnik umyślnym pieniądze odesłał, przy obszernym liście naszpikowanym łaciną i sentencjami, Siekierzyński zaraz nazajutrz znikł jeszcze raniej z domu i nie powrócił aż w nocy, uznojony, zmęczony, jakgdyby z dalekiej powracał wędrówki. Potem aż do dnia coś pisał, notował, papiery układał, i znowu ledwie się na jutrznię ozwał kapucyński dzwonek, otworzył drzwi, zawołał Dorotę, żeby je za nim zamknęła i na cały dzień uszedł.
To niewytłumaczone postępowanie doreszty zniepokoiło poczciwych sług, i Maciej, nogi sobie spirytusem wysmarowawszy, postanowił ruszyć na zwiady po mieście, czy też nie spotka go gdzie i nie zobaczy, co robi. Nie bez przyczyny bowiem od dwóch dni obiadu w domu nie jadł i zapowiedział Dorocie, żeby sobie tylko gotowali, bo chyba na wieczerzę będzie mógł powrócić.
Oglądając się, rozgadując po drodze, wstępując do otwartych kościołów, stary Maciej powlókł się o kiju od Krakowskiego Przedmieścia, od Kapucynów począwszy do Grodzkiej aż ulicy; zawrócił się potem ku Dominikanom i Jezuitom, ale próżno oczy wytrzeszczał, nigdzie Tadeusza nie odkrył. Uparty, cały dzień tak błąkał się ze swemi pęcherzami pełnemi tabaki, rozpytywał ludzi, śledził, nadaremnie. Sprzedał tylko kilka funtów maciejówki, napił się miodu u Indyka (tak zwano szynkownię u żydowskiej a raczej Grodzkiej bramy) i mrokiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.