Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Kupiec milczał, kiwnął tylko głową.
— Piękny sklep co się zowie, tablica ślicznie malowana! i dostatek widać towaru... No! daj Boże szczęście... pan to pewnie z innej ulicy tu się przeniósł?
Falkowicz znów głową tylko dał znak potakujący.
— I miejsce to dobre, niema co mówić, sam przechód, kamienica na drodze, blisko ratusza, w środku miasta, pozycja doskonała, powinszować! A imbieru u pana dostanie?
Falkowicz wskazał na szufladkę.
— Psi! si! wszystko jest! ślicznie! ślicznie! kłaniam się panu i kłaniam!
I widząc, że uparty kupiec milczy, ciągle się chustką zasłaniając, rad nie rad uszedł.
— Dziwny to jakiś kupiec — mówił po drodze, — milczący, chory, stary... Nie zrobi wielkich rzeczy, jeśli tak go będą ciągle zęby bolały, towar trzeba chwalić, kupującego zapraszać; ja z moją tabaką co gęby nastudzę, a ledwie radę dam... Milczkiem to tylko na lisa polować dobrze... Bóg z nim. Ale radbym wiedzieć, co się z tym paniczem dzieje... Dorota będzie śmiać się ze mnie, że nic nie doszedłem, ale doprawdy, chyba go tam dziś niema?
— Kupiłem jej zato pieprzu i tanio i pachnącego.
Powróciwszy do dworku, Maciej najsumienniej i obszernie się wytłumaczył ze spraw swoich, oddał Dorocie funcik z pieprzem, nad którego taniością i gatunkiem wydziwić się nie mogła, i z westchnieniem usiadł, zeznając, że pana Tadeusza nie