Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

rozumie i nie wie, co się z nim dziać może. — Jeśli chcesz, wasanna — dodał z przekąsem, — poprobuj jutro sama, może czego dojdziesz?
Dorota ruszyła ramionami. — Daj mnie pokój! — odpowiedziała — dobrze tylko i to, żeś taki dobry sklep odkrył, jak mi czego będzie potrzeba, to do niego pójdę, bo po pieprzu wnoszę, że tam taniej jak gdzie indziej.
Najdziksze więc robiąc domysły, słudzy pozostali w niewiadomości obrotów swojego pana, a jak w początku jego postępowanie zdawało im się bardzo dziwne, tak później przywykli do jego wycieczek całodziennych i przestali się niemi niepokoić. Tadeuszek zaś najregularniej znikał zrana bardzo i nie powracał aż późnym wieczorem, coraz mniej przebywając we dworku, w którym dwoje tylko starych samotnie życie pędziło.
W kilka tygodni Dorocie potrzeba było różnych ingredjencyj kuchennych i z koszykiem udała się do sklepiku Falkowicza dla zakupienia ich. Niemniej jak Macieja zdziwił ją osobliwszy milczący kupiec, zawsze prawie obwinięty chustą, śniadej płci i siwych włosów, niecierpliwy, półsłowy zbywający, ale sumienny w przedaży, wadze i cenie. Żadnym sposobem nie udało jej się zawiązać z nim rozmowy; ale z kilku jego wyrazów, stłumionym wyrzeczonych głosem, Dorota zmieszana zdawała się rozpoznawać zmieniony, a przecież znany jej dobrze dźwięk głosu. Wzruszona i niespokojna, jęła się przypatrywać, siedziała długo, szpiegowała nowego przemówienia, ale już Falkowicz ust nie otworzył