Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

Maciej o niczem nie wiedział; on właśnie w ganku przyjmował przybyłego stolnika nurskiego, który pomimo podagry przybył się dowiedzieć, co porabia syn przyjaciela, co się stało z odebranym kapitalikem. Zaraz na wstępie schwytał Macieja zapytaniem: — A co mój stary, co u was słychać?
— A! panie stolniku! najgorzej że nic... człek nie wie czy się cieszyć, czy lamentować, tylko w niepokoju czeka jak burzy, którą widzi nadchodzącą.
— Cóż wasz panicz?
— Panicz! możemy powiedzieć, że go prawie nie widujemy. Bóg jeden wie co robi?... wychodzi z domu o świcie, powraca nocą dopiero, a w żaden sposób dojść nie można, czem się zajmuje... Po mnie aż ciarki chodzą.
— Jużciż mogliście go popytać?
— Aha! żebyż odpowiedział! taki takusieńki mruk jak nieboszczyk ojciec, chodzi i milczy, milczy i chodzi... Dobry, poczciwy, ale ma dwie wady, paneczku... nie gada i tabaki nie zażywa, to go i zgubi.
— Cóż to, jak myślicie? hula może, co?
— Gdybyż hulał? to rzecz wiadoma, że młodemu trzeba trochę się wyszumieć, ale gdzie tam! Tak on hula jak i ja... Ale coś robi potajemnie i kryje się.
— To źle — rzekł stolnik, — potrzeba dojść koniecznie... Kto wie!
— Niech-że kto będzie mądry! Już my z Dorotą dobrześmy tańcowali i nic... Powiem panu nawet — ciszej dodał maciej — szpiegowaliśmy go, wchodzi do jednej kamienicy regularnie co rana i aż nocką z niej wyjdzie dopiero.