Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tfu! tfu! — przerwał staruszek — zwarjowałaś czy co! androny! banialuki! powiadam! Gdzie? przebrał się? zamaskował! jak to być może, chyba sfiksowawszy.
— To niech-że się pan sam przekona! ja pana zaprowadzę.
Jakkolwiek zmęczony, stolnik wziął za kij, otrzepał tylko z pyłu kapotę podróżną, wychuchał czapkę pomiętą, przygładził siwego włosa i z Dorotą wraz, zostawując na straży domu furmana swego, ruszył pod ratusz.
Kawał to drogi z Winiar, zwłaszcza dla starca, co tylko wysiadł z bryczki i cierpiał na nogi pobrzękłe, a w dodatku, in publico, jak powiadał, swoich defektów pokazywać nie chciał i usiłował iść prosto i lekko, a nawet z pewną młodzieńczą zamaszystością... Ale wiele może wola i niepokój, gdy nimi kieruje serce poczciwe.
O kilkanaście kroków Dorota się przyzostała, a pan Piotr, naczupurzywszy się, wszakże z widocznym niepokojem, po dwóch kamiennych śliskich płytach wszedł do kramu, nad którego drzwiami wielkiemi literami stał napis:

SKLEP KORZENNY
Jana Falkowicza ze Lwowa

Pod temi wyrazami na czarnem tle narysował artysta dla nieumiejących czytać, szalki, pudełko i o ile mógł i umiał, w różnych mniej więcej wiernych kształtach, atrybuta handlu korzennego, a między niemi głowę cukru, z uszanowaniem odkrytą przed publicznością i świecącą białą łysiną swoją.