Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 1.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

je, czuje swoje życie. Gdy świt tylko na wchodzie zajaśniał, już Wilno powoli się ze snu zbudziło; a naprzód ozwał się Bernardyński dzwonek na jutrznię, potém w drugim końcu Franciszkański, potém dzwony chóru innych klasztorów. Ulice zapełniły się przekupkami, wieśniactwem to z drwami, z sianem, to z żywnością przybywającém. Coraz większa wrzawa i zgiełk powstawał. Mléczarki rozstawiały swój szynk kilkogodzinny, otwiérały się winiarnie i garkuchnie, słupy dymów sunęły się z kominów piérzastych. Koło Ratusza zaczynało się kupić żydowstwo, kupcy w bekieszach z futrem szli otwiérać sklepy szepcząc pacierze; stare jejmoście w czarnych axamitnych czółkach z ogromnemi pod pachą xięgami, wlokły się do kościołów, tuląc ręce w lisich i rysich zarękawkach. Golarnie i cyrulickie sklepy były najczynniejsze, przepełnione; przed każdém niemal oknem oznaczoném mosiężnemi talerzyki, widać było ogromną twarz pokrytą mydłem, z którego tylko wąsy na bok stérczały.
Tam i sam po mieście wlokły się żydowi-