Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 1.pdf/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawszeż na tych pogan papistów patrzéć będę!
Odwrócił się i usiadł za marmurowy stolik, podparłszy się łokciami, kręcąc wąsa. Jakaś myśl uparta chodziła mu po głowie, bo czoło marszczył surowo.
W tém na srébrnéj tacy wniesiono w srébrnéj wazce poléwkę, a za służącym wszedł dorodny dworzanin, poufalec młodego Xięcia Tomiło Tomiłowicz, przezwany od dworzan innych Dubiną, bo w istocie prosty był jak dąb i zdawał się na oko nawet, jak to drzewo, niepożyty i silny.
Słudzy wyszli, Xiąże porzucił poléwkę i prędko odezwał się do Tomiły.
— Cóżeś zrobił Tomiło? coś widział? coś słyszał? mów.
— Całą noc strawiłem Jaśnie Oświecone Xiąże Panie, chodząc koło kamienicy Chodkiewiczowskiéj, w któréj ruch jakiś i niespokojność panowała.
— Co to było? widziałeś się z kim?
— Dwa jakieś poczty przybyły w nocy.
— Dwa? jak liczne?